W dniu 17 stycznia, na łamach Rzeczpospolitej ukazała się rozmowa z Józefem Góralczykiem z Małopolskiego Sejmiku Organizacji Osób Niepełnosprawnych na temat nowelizacji ustawy o refundacji wyrobów medycznych.
Nowelizację ustawy o refundacji wyrobów medycznych wstrzymało CBA, które zarzuca dokumentowi brak ogólnego kryterium jakości. Jednak eksperci uważają, że trudno ustalić jedno kryterium jakości dla kilkuset tysięcy wyrobów.
Środowiska pacjenckie – w imieniu jednego z nich wypowiedział się Józef Góralczyk – zgadzają się z CBA. W projekcie ustawy zabrakło kryterium jakościowego, a to z jakością wyrobów medycznych jest w Polsce największy problem. Refundacja pozwala na zakup jedynie złej jakości wyrobów z Chin i Dalekiego Wschodu. Ministerstwo twierdzi, że ceny wielu wyrobów są nieadekwatne i po wprowadzeniu takich samych mechanizmów refundacyjnych jak w przypadku leków uda się zaoszczędzić miliony.
Od wielu lat propaguje się nieprawdziwą tezę, jakoby dystrybutorzy i producenci próbowali naciągnąć Skarb Państwa, wykorzystując luki prawne. Tymczasem na refundację wyrobów medycznych przeznaczamy ułamek tego, co kraje na podobnym poziomie zamożności, ale znacznie mniejsze. Zgodnie z danymi Izby Gospodarczej Polmed Polska w 2015 r. wydała na refundowane wyroby medyczne blisko 199 mln euro, tyle samo co pięciomilionowa Słowacja. A Czechy, w których mieszka 10,5 mln ludzi, czyli niemal cztery razy mniej niż u nas, przeznaczyły na wyroby ponad miliard euro.
Oszczędności zapowiadane przez ministerstwo mają zwiększyć środki na refundację. Resort twierdzi, że w zależności od dystrybutora ten sam wózek potrafi kosztować 500 zł i 5 tys. zł.
Dwa lata temu minister zdrowia w rozporządzeniu obniżył limit na zwykły wózek inwalidzki z 800 zł do 650 zł. Wózek jest przewidziany na pięć lat, a po roku się rozlatuje i chory może albo kupić kolejny za własne pieniądze, albo cztery lata być unieruchomiony. Na protezy przewidziano 3 tys. zł, za które można kupić najwyżej atrapę, bo dobre protezy z USA kosztują nawet 100 tys. dol. Na wyrobach, o których mówią autorzy ustawy, więcej zaoszczędzić się nie da.
Kolejnym argumentem są pieluchomajtki, które supermarkety kupują podobno taniej niż ministerstwo.
Przerażające jest to, że podstawą prac nad ustawą, od której zależy jakość życia prawie 14 proc. społeczeństwa, są nieprawdziwe informacje o cenach wózków czy pieluchomajtek. Pogłoska, że ministerstwo płaci za pieluchomajtki nawet 10 zł, podczas gdy w supermarkecie można je kupić za 1,50 zł, pojawiła się dwa lata temu, ale nikt jeszcze nie widział takiego rachunku. Pieluchomajtki to wyroby medyczne, na które państwo wydaje najwięcej, bo korzysta z nich ponad 300 tys. osób. Tyle że refunduje tylko dwie pieluchomajtki dziennie, a żeby uniknąć ciężkich odleżyn, potrzeba co najmniej sześciu. Dobrej jakości wyroby medyczne muszą dużo kosztować.
Źródło: www.rp.pl