Pacjenci zmagający się z zespołem pęcherza nadreaktywnego (overactive bladder, OAB) starali się nie mówić głośno o swoich dolegliwościach. Piętrzące się przed nimi problemy i ograniczona liczba leków objętych refundacją sprawiają jednak, że wychodzą z ukrycia i zaczynają mówić o swoim wykluczeniu i potrzebach – także tych związanych z dostępnością do nowoczesnych technologii lekowych.
Dane epidemiologiczne wskazują, że populacja pacjentów zmagających się z nietrzymaniem moczu oraz zespołem pęcherza nadreaktywnego będzie rosnąć. Z raportu „Sytuacja chorych na zespół pęcherza nadreaktywnego w Polsce” wynika, że w Polsce z problemem tym zmagać się może od 2 do 3 mln osób, a zapadalność na OAB może wynieść nawet 10-15 tys. osób rocznie.
Od wielu lat środowisko pacjentów walczy o dostęp do nowoczesnych terapii. Szczególnie że koszty leczenia zaawansowanego OAB są znacząco wyższe od kosztów leczenia farmakologicznego, które można by zaoferować pacjentom w pierwszej linii, a które dotychczas nie zostały wprowadzone na listy leków refundowanych.
Eksperci podkreślają, że obecnie postępowanie terapeutyczne w przypadku pacjentów zmagających się z OAB powinno obejmować z jednej strony modyfikację stylu życia oraz umiejętne wdrożenie fizjoterapii, z drugiej natomiast właściwie dobraną farmakoterapię oferowaną w pierwszej i drugiej linii leczenia. Ta pierwsza powinna bazować na szerokiej grupie leków antycholinergicznych (stosowanych odpowiednio według generacji), ta druga powinna zawierać leki o innych mechanizmach działania, np. leki o aktywności adrenergicznej (wśród których jest m.in. agonista receptorów beta-adrenergicznych) czy w końcu trójpierścieniowe leki przeciwdepresyjne i estrogeny. W praktyce jednak okazuje się, że w Polsce dostęp do refundowanej farmakoterapii jest istotnie gorszy, niż ma to miejsce w innych krajach Europy.
Obecnie pacjenci walczą o leki, które rozszerzyłyby katalog produktów obejmujący zaledwie dwie substancje czynne. Warto również podkreślić, że tylko jedna z tych substancji czynnych refundowana jest bez konieczności spełniania przez pacjentów określonych warunków refundacyjnych, natomiast w przypadku drugiej warunkiem uzyskania refundacji jest wykonanie badania urodynamicznego. Niestety, to badanie jest nie tylko procedurą inwazyjną, ale równie często uwłacza ono godności kobiety czy mężczyzny. Zdarza się bowiem, że w niektórych przypadkach, jego realizacja przebiega w tak niekomfortowych warunkach, że wielu pacjentów nie chce poddawać się tej procedurze.
Zmagania o lepszy dostęp do leczenia nie są jednak łatwe, szczególnie że leki muszą przejść skomplikowaną i kosztowną procedurę refundacyjną bez gwarancji jej finalnego sukcesu.(?)
Więcej w najnowszym numerze Kwartalnika NTM, w artykule Violetty Madei pt.: W oczekiwaniu na terapie stosowane u chorych na OAB w Europie.