Z rakiem prostaty można żyć długo i w dobrej formie. Zwłaszcza jeśli zostanie wcześnie rozpoznany i pacjent będzie leczony zgodnie z obowiązującymi standardami. Trudno się więc dziwić rozgoryczeniu chorych, którzy nie mogą się doczekać dostępu do neodjawuntowego leczenia opóźniającego powstanie przerzutów do innych narządów.
Rak prostaty jest najczęstszym nowotworem męskim w Polsce. Co roku rozpoznaje się go u około 18 tysięcy mężczyzn. Wśród nich jest coraz więcej młodych pacjentów, co przeczy powszechnemu przekonaniu o zapadalności w starszym wieku. Potwierdzają to onkolodzy. – Przez lata uważaliśmy raka prostaty za nowotwór tylko starszych panów i tylko te starsze osoby badaliśmy w tym kierunku, albo w ogóle ich nie badaliśmy, a jedynie czekaliśmy, aż pojawią się objawy. Tymczasem wiadomo, że wczesny rak prostaty, nawet agresywny i zaawansowany, może nie dawać żadnych objawów. Dlatego zachęcamy także młodszych mężczyzn, by się badali i sprawdzali, czy nie mają raka prostaty – mówi dr n. med. Iwona Skoneczna, onkolog kliniczny ze Szpitala Grochowskiego i Narodowego Instytutu Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie – Państwowego Instytutu Badawczego w Warszawie.
Badania przeprowadzone w Danii wykazały, że osoby, które w przyszłości zachorują na raka prostaty, już w wieku 45 lat mają średni poziom PSA wyższy niż reszta populacji. – Dlatego już w tym wieku zalecamy wykonanie pierwszego badania PSA i określenie innych czynników ryzyka. Jeżeli bowiem w rodzinie pacjenta ktoś chorował w młodym wieku na agresywnego raka prostaty lub raka piersi, to już od czterdziestego roku życia, a czasem nawet wcześniej rekomendujemy badania sprawdzające – wyjaśnia dr Skoneczna. I dodaje, że na pierwsze badanie specyficznego markera PSA należy zgłosić się w wieku 40-45 lat.
Jak diagnozuje się raka prostaty?
Jeśli poziom PSA jest podwyższony, może to świadczyć o obecności raka prostaty. Nie jest to jednak badanie rozstrzygające. Od niedawna stan gruczołu można też ocenić za pomocą rezonansu magnetycznego. – Badanie to zyskuje coraz większą popularność, bo w przeciwieństwie do nielubianego przez panów badania per rectum, czy ultrasonografii TRUS, jest wykonywane z zewnątrz oraz pozwala bardzo dokładnie zbadać całą prostatę. Czasem możemy nawet ocenić, czy potrzebna będzie biopsja prostaty czy nie. Jeśli wykonamy badanie rezonansu magnetycznego prostaty na początku diagnostyki i wyniki będą prawidłowe, to prawdopodobnie jedną czwartą panów uchroni to przed nieprzyjemnym i inwazyjnym zabiegiem, jakim jest biopsja – tłumaczy dr Skoneczna.
Niestety, rezonans magnetyczny gruczołu krokowego nie jest w Polsce rutynowym elementem diagnostyki. Z tego wynika, że trzeba sobie za nie zapłacić z własnej kieszeni – około 800-1000 zł. Ale być może właśnie to badanie uratowało red. Artura Wolskiego, dziennikarza naukowego Programu I Polskiego Radia. Opowiedział swoją historię dziennikarzom podczas konferencji prasowej zatytułowanej ?Rak prostaty w roli głównej?. – Badam się regularnie. Dbam o zdrowie, a poza tym tak nakazuje mi przyzwoitość. Zajmuję się popularyzacją wiedzy medycznej. Gdybym więc sam nie poddawał się badaniom, do których namawiam innych, to podważałbym to, co mówię, nie byłbym wiarygodny – powiedział red. Wolski. Przyznał, że do urologa chodził co pół roku.
Na początku PSA miał na prawidłowym poziomie, ale dwa lata temu stężenie tego białka we krwi zaczęło z nieznanych przyczyn rosnąć. – Nic mnie nie bolało, wszystko funkcjonowało sprawnie, ale to rosnące PSA mnie niepokoiło – wspominał dziennikarz. Lekarz co prawda go uspokajał, że PSA nie jest jednoznacznym wyznacznikiem tego, że w organizmie rozwija się nowotwór, ale Arturowi ten wzrost nie dawał spokoju. Postanowił wyjaśnić, dlaczego PSA z wartości 1 urosło do 6, potem 7 i 8 i dalej narastało. Jednak badanie USG, któremu się poddał, mu w tym nie pomogło. – Miałem jednak świadomość, że badanie to nie pozwala zajrzeć dokładnie we wszystkie miejsca, nie ma takiej technicznej możliwości. Mogą być więc zakamarki, gdzie nowotwór się rozwija, a głowicy nie da się tak ustawić, by tę zmianę wykazać – stwierdził Artur Wolski. Badaniem rozstrzygającym miała być biopsja gruboigłowa.
Zabieg polega na tym, że lekarz nakłuwa prostatę specjalną igłą biopsyjną o rozmiarze 14 G. Przy wkłuciu pobiera się fragment tkanki o długości 1 cm i szerokości 4 mm. Badanie wykonuje się przy wykorzystaniu aparatury stosowanej do badań USG. Następnie pobrany materiał przekazuje się do pracowni histopatologicznej. Jeśli ma się pecha, bo zmiana nowotworowa umiejscowiona jest w trudno dostępnym obszarze prostaty, to lekarz może nie trafić w pole zajęte rakiem. Tak było właśnie w przypadku Artura Wolskiego. – Wynik mojej biopsji obejrzał urolog i uznał, że nic złego w prostacie się nie dzieje. Uspokajał mnie, że prostata jest co prawda nieco powiększona, ale w pewnym wieku to stan normalny. Lekarz stwierdził stan zapalny i przepisał antybiotyk. Ponownie uspokoił mnie, że rosnący PSA o niczym nie świadczy – wspominał red. Wolski.
Dziennikarz nie dał jednak za wygraną i wykonał prywatnie rezonans magnetyczny. Wynik badania rezonansem pozwolił dokładnie określić miejsca, skąd należy pobrać komórki do badania histopatologicznego. Biopsja wykazała jednoznacznie, że chodzi o nowotwór złośliwy. – Zdecydowałem się na całkowitą resekcję prostaty. Zabieg wykonano laparoskopowo. Nie stać mnie było na zabieg z użyciem robota da Vinci, za który musiałbym zapłacić 50 tysięcy złotych – przyznał red. Wolski. Miał szczęście, bo następnego dnia szpital, w którym poddał się zabiegowi, został zamknięty z powodu pandemii koronawirusa.
Jeśli rak prostaty zostanie wykryty na wczesnym etapie, kiedy nie doszło jeszcze do przerzutów, leczenie polega na operacyjnym wycięciu gruczołu albo zniszczeniu go za pomocą radioterapii. Natomiast w sytuacji, gdy komórki nowotworowe są nie tylko w prostacie, ale również w innych miejscach organizmu, lekarze stosują leczenie systemowe. – Wiemy, że rak prostaty jest hormonozależny. Leczenie polega więc na zablokowaniu produkcji męskich hormonów – albo za pomocą operacji, która usuwa źródło produkcji hormonów, czyli wycina się oba jądra, albo za pomocą zastrzyków podawanych co kilka miesięcy, które blokują produkcję tych hormonów w jądrach – wyjaśnia dr Skoneczna.
Badania wykazały, że w przypadku bardziej agresywnych nowotworów skuteczniejsze jest leczenie obniżające poziom testosteronu połączone z chemioterapią. – A jeszcze lepsze wyniki leczenia uzyskamy wówczas, gdy na wczesnym etapie zastosujemy jednocześnie nową generację leków hormonalnych – dodaje dr Skoneczna. Nowa generacja leków hormonalnych, o których mówi dr Skoneczna, dostępna jest w formie doustnej. Pacjenci dostają tabletki, które mogą zażywać w domu. Dzięki temu nie muszą przychodzić często do szpitala, co w dobie pandemii COVID-19 ma ogromne znaczenie. Nowoczesne leki nie są dostępne dla chorych bez przerzutów. – Leki te nie dość, że dają stosunkowo mało objawów ubocznych, to jeszcze bardzo dobrze działają. Nie tylko przydają się pacjentom z najbardziej zaawansowaną postacią choroby, którzy mają tzw. raka opornego na kastrację z przerzutami po niepowodzeniu leczenia blokującego produkcję hormonów, ale też przynoszą efekty u pacjentów jeszcze przed chemioterapią.
Nowym wskazaniem do zastosowania tych leków jest sytuacja, gdy po wycięciu lub napromienianiu prostaty, mimo obniżenia testosteronu, szybko narasta marker nowotworowy, czyli PSA, a w tzw. badaniach obrazowych, czyli tomografii komputerowej i scyntygrafii kości, jeszcze nie widać przerzutów. – Dzięki tym lekom możemy opóźnić o 2 lata pojawienie się przerzutów i znacznie wydłużyć życie – tłumaczy dr Skoneczna. Do tej pory zarejestrowano cztery takie leki nowej generacji. Pierwszym z nich był abirateron, następnie enzalutamid, apalutamid, a w ostatnim czasie darolutamid.
Wszystkie należą do tej samej grupy, mają postać tabletek i są bardzo skuteczne u większości pacjentów. – Leki te różnią się szczegółami, ale wszystkie są dobrze tolerowane przez pacjentów i wygodne w stosowaniu. Zapewniają dobrą jakość i komfort życia, a także możliwość aktywności zawodowej i rodzinnej. Gdyby ktoś spotkał tych pacjentów na ulicy, to w ogóle nie przypuszczałby, że mają oni nowotwór i są w trakcie leczenia. Dużo tych chorych w trakcie leczenia funkcjonuje w podobny sposób jak przed chorobą – podkreśla dr Skoneczna.
Problemem jest jednak ograniczony dostęp do tych leków. – Te nowoczesne terapie onkologiczne są dostępne tylko w ramach programów lekowych, czyli dla wybranych pacjentów w doskonałej formie, u których ten efekt będzie zwykle najlepszy. Tymczasem, jak pokazują badania i coraz większe doświadczenie w stosowaniu tych terapii, leki te mogłyby przynieść korzyści także tym pacjentom, których obecnie nie możemy włączyć do programu lekowego – tłumaczy dr Skoneczna.
Do programu lekowego nie można obecnie włączyć chorych z rakiem opornym na kastrację, u których nie doszło jeszcze do przerzutów. Żeby otrzymać nowoczesny lek, muszą poczekać, aż nowotwór się u nich rozwinie, co brzmi jak absurd. Zwłaszcza że z trzech badań naukowych opublikowanych w tym roku wynika, że nowoczesne leki właśnie tym pacjentom przynoszą duże korzyści. Opóźniają pojawienie się przerzutów średnio o dwa lata oraz wydłużają czas przeżycia nawet o kilkanaście miesięcy. Leki te powinny być stosowane możliwie jak najwcześniej, bo im wcześniej, tym lepsze są efekty terapii.
PACJENCI PRZED PRZERZUTAMI
W procesie refundacji są procedowane trzy leki:
– apalutamid
– darolutamid
– enzalutamid
PACJENCI PO PRZERZUTACH
W aktualnie obowiązującym programie lekowym „Leczenie opornego na kastrację raka gruczołu krokowego z przerzutami (ICD-10 C61)” są refundowane trzy leki:
– abirateron
– dichlorek radu-223
– enzalutamid
Autorka: Mariola Marklowska-Tomar
Źródło: Kwartalnik NTM nr 4/2020