W Polsce śmiertelność z powodu raka prostaty wzrosła o 18 proc. Jesteśmy jedynym krajem Unii Europejskiej, w którym występuje tak niekorzystny trend. Z kolei chorych na raka pęcherza moczowego pozostawia się bez wsparcia i opieki.
Rak gruczołu krokowego stanowi w Polsce ponad 20 proc. nowotworów u mężczyzn. Odpowiada u nich za 10 proc. zgonów z powodu choroby nowotworowej. W latach 2015-20 nastąpił dodatkowo wzrost śmiertelności z powodu raka prostaty o 18 proc.
– Jesteśmy jedynym krajem UE, w którym występuje tak niekorzystny trend – mówi dr hab. Jakub Kucharz z Kliniki Nowotworów Układu Moczowego Narodowego Instytutu Onkologii – Państwowego Instytutu Badawczego w Warszawie.
– Zjawisko to może być więc związane z wcześniejszym brakiem dostępu do nowoczesnych form leczenia w pierwszej linii choroby przerzutowej. Pozostaje też kwestia raportowania zgonów, bo nie u każdego pacjenta z rakiem prostaty przyczyną śmierci musi być choroba nowotworowa. Pamiętajmy też w końcu o pandemii, w której wielu chorych nie zgłosiło się na czas do lekarza. – wyjaśniał ekspert.
Pandemia przesunęła w czasie leczenie bardzo dużej grupy chorych. – Gdy zaczęli się zgłaszać trafili na niewydolne w dużym stopniu jednostki opieki medycznej. Widzimy to choćby w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie, którego możliwości tak w zakresie chirurgii onkologicznej, jak i radioterapii, onkologii klinicznej czy urologii, absolutnie nie wystarczają w stosunku do potrzeb. Liczba pacjentów jest tak ogromna, że mamy problem z zabezpieczeniem chorych już leczonych, nie wspominając już o tych, którzy dopiero się pojawiają – mówił prof. Wysocki z Katedry i Kliniki Onkologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
– Zarówno w naszym szpitalu, jak i w innych ośrodkach terminy rozpoczęcia leczenia lub pierwszorazowej konsultacji u pacjenta z postawionym rozpoznaniem są w tej chwili dwukrotnie dłuższe, niż przed pandemią. Pacjenci z rozpoznaniem nowotworu czekają obecnie od 4. do 10.-12. tygodni na rozpoczęcie leczenia. Fala chorych narasta i trafia niestety na niewydolny system, który nie jest w stanie sobie z tym poradzić. O tym, że należy się tego spodziewać i że czeka nas onkologiczne tsunami, mówiliśmy już trzy lata temu – przypomniał ekspert.
Jak twierdzi prof. Wysocki, w zakresie dostępności opcji terapeutycznych dla pacjentów z rakiem prostaty, przez ostatni rok zmieniło się wiele i bardzo zbliżyliśmy się pod tym względem do standardów obowiązujących w Europie Zachodniej.
– Brakuje nam jeszcze możliwości zastosowania w ramach katalogu chemioterapii octanu abirateronu u pacjentów z miejscowo zaawansowanym rakiem gruczołu krokowego z grupy bardzo wysokiego ryzyka. Dołączenie tego leczenia do radioterapii i hormonoterapii wydatnie poprawia wyniki, jeśli chodzi o czas wolny od wystąpienia przerzutów odległych oraz czas przeżycia całkowitego – dodał dr hab. Jakub Kucharz.
Zupełnie inaczej niż w raku prostaty wygląda dostępność nowych opcji terapeutycznych w przypadku raka pęcherza moczowego. W programie lekowym nie uwzględniono zaleceń, które pojawiły się już pięć lat temu. Wg niego wszyscy chorzy, u których dochodzi do niepowodzenia chemioterapii stosowanej w pierwszej linii leczenia, powinni być leczeni immunoterapią. To standard obowiązujący od dawna na całym świecie. W Polsce jednak immunoterapii przez wiele lat nie było.
Polski program lekowy dedykowany jest wyłącznie chorym, u których przyniosła efekt chemioterapia zastosowana w pierwszej linii leczenia. Jak wynika z badań – pewna grupa chorych, która zareaguje na chemioterapię, może mieć podtrzymany ten efekt, gdy zaraz po zakończeniu chemioterapii poda się immunoterapię.
– Jeśli pacjent nie miał szczęścia i na chemioterapię nie zareagował, nie ma dla niego żadnej opcji terapeutycznej, która byłaby zgodna z jakimikolwiek wytycznymi polskimi i międzynarodowymi. Oznacza to, że spora grupa chorych zostaje de facto pozostawiona bez opieki, co jest sytuacją nie do zaakceptowania i na pewno wymaga zmian – podkreślał prof. Wysocki.
Dr hab. Jakub Kucharz doprecyzował, że pacjenci z rakiem pęcherza moczowego, u których udaje się uzyskać przynajmniej stabilizację choroby dzięki chemioterapii, wygrywają potrójnie.
– Po pierwsze: liczy się sam fakt uzyskania stabilizacji. Po drugie: otrzymują następnie leczenie podtrzymujące immunoterapią – avelumabem. Po trzecie: za chwilę mogą potencjalnie otrzymać kolejną linię leczenia, koniugatem – enfortumabem wedotyny – wymieniał.
– Pacjent, który nie ma szczęścia na początku, tj. ma progresję na chemioterapii, nie dostanie ani immunoterapii w drugiej linii, ani koniugatu w trzeciej, zarejestrowanego do stosowania po chemio- i immunoterapii – podsumował ekspert.
Źródło: Rynek Zdrowia