REKLAMA
MCC, Centrum Medyczne MCC

Gdy OAB nie pozwala normalnie funkcjować

Problem pęcherza nadreaktywnego (OAB, ang. overactive bladder) dotyczy blisko 3 mln Polaków. To mniej więcej tyle, ile choruje na cukrzycę – mówi prof. Tomasz Rechberger, założyciel Sekcji Uroginekologicznej Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego.

Przyczyny tego schorzenia nie są do końca znane, ale na pewno zachorowaniu sprzyja zła dieta, siedzący tryb życia, wiek, palenie papierosów, kawa i alkohol. U kobiet często pojawia się w trakcie lub po menopauzie, u mężczyzn towarzyszy rozrostowi prostaty i zaburzeniom erekcji. Towarzyszy mu częste, czasami niekontrolowane oddawanie moczu, dlatego trasę wyjść pacjentów wyznacza szlak toalet w mieście. Pacjent, który chce podjąć leczenie skazany jest na wykonanie badania urodynamicznego, które dla wielu pacjentów jest torturą fizyczną i psychiczną i często prowadzi do licznych powikłań.

Badanie to ma sprawdzić czy i kiedy dochodzi do skurczów pęcherza. Jednak eksperci przekonują, że nie trzeba go robić – by rozpoznać zespół pechęrza nadreaktywnego, wystarczy wywiad z pacjentem i prowadzenie dzienniczka mikcji. Na szczęście ostatnio pojawiła się nadzieją, że badanie urodynamiczne, jako warunek dostępu do refundacji pęcherza nadreaktywnego, będzie zniesione. Wojciech Matusewicz, prezes Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji, na apoczątku lutego podpisał rekomendację, w której zaleca Ministerstwu Zdrowia objęcie solifenacyny refundacją w zespole pęcherza nadreaktywnego bez konieczności badania urodynamicznego.

Walczymy o to od 2011 roku, bo wtedy solifenacyna została umieszczona na liście leków refundowanych. Niestety, w taki sposób, że bez badania urodynamicznego nie można wystawić recepty – mówi Tomasz Michałek z World Federation of Incontinent Patients (WFIP), której członkiem założycielem jest stowarzyszenie „UroConti”. – Nie znam innego państwa na świecie, które wprowadziłoby taki wymóg. Dlatego przez pięć lat próbowaliśmy z „UroConti” wyjaśnić tę sprawę. Michałek zaczął od ministerstwa. Zadał pytanie, kto wnioskował o ten zapis. Z enigmatycznej odpowiedzi wynikało, że konsultanci medyczni. „UroConti” przepytało więc wszystkich ekspertów, konsultantów krajowych ds. urologii, ginekologii i położnictwa oraz prezesa Polskiego Towarzystwa Urologicznego, firmy farmaceutyczne, wnioskujące o refundację leków. Nikt się jednak nie przyznał. Po pięciu latach Tomasz Michałek uważa, że zapis powstał w ministerstwie po to, by ograniczyć dostęp do leku i zmniejszyć wydatki na jego refundację. – Jedynym sposobem na rozwiązanie problemu było przekonanie któregoś z producentów tolterodyny lub solifenacyny, by złożył nowy wniosek o objęcie leku refundacją i ustalenie urzędowej ceny zbytu leku – mówi Michałek. – „UroConti” przekonało jednego z producentów, by przygotował wniosek refundacyjny, co nie jest łatwe, bo procedura jest niezwykle kosztowna.

Ale jest pozytywna rekomendacja AOTMiT. W ciągu kilku tygodni, MZ musi się tylko ustosunkować do dokumentu AOTMiT. Pozytywna rekomendacja nie jest gwarancją, że decyzja będzie korzystna dla pacjentów. Ministerstwo podejmie ją po negocjacjach z producentem. Strony muszą dogadać się co do ceny leku.

Źródło: www.wyborcza.pl

Skip to content